piątek, 13 lipca 2012

"Five o'clock pod wulkanem"


Od herbaty wolimy kawę, tym niemniej chętnie wybralismy się do Fabrica da cha Porto Formoso aby zwiedzić plantację i fabrykę tego naparu. Tym bardziej,że pogoda zachęcała do tego typu wycieczek i nawet mgły gdzieś się ulotniły:).Na miejscu okazało się, że to raczej nie fabryka, ale manufaktura - jedna z 14 (do dziś zostały tylko dwie), którą założyli na wyspie  w drugiej połowie XIX wieku dwóch emigrantów z portugalskiej kolonii w Makau. Warto dodać, że wg. niektórych żródeł są to jedyne plantacje i fabryki herbaty w Europie. Manufaktura ta posiada dopiero od niedawna sprowadzoną z Indii maszynę do suszenia herbacianych listków, które zbiera się od kwietnia do września. Aby wyprodukować czarną herbatę, liście po zbiorze muszą zwiędnąć, zostać zrolowane, a następnie mieć kontakt z powietrzem, podczas którego dochodzi do ich fermentacji i procesu utleniania. Następnie listki się suszy na specjalnych tacach.My w fabryce mieliśmy okazję widzieć, a raczej czuć (niesamowity zapach, wg Poli raczej odór) końcowy etap produkcji Camellia sinensis.Dowiedzieliśmy się również, że produkuje się tu 3 gatunki herbaty tzn. orange pekoe (szczytowy pączek i najwyższy listek) - dająca najbardziej aromatyczny napar, pekoe( drugi od góry listek) i broken leaf (najgorszy 3 listek). Sortowanie i pakowanie herbaty odbywa się dopiero zimą czyli wtedy gdy temp. wynoszą ok. 15st. C. Po części teoretycznej przyszedł czas na część praktyczną i w tym celu udaliśmy się do  herbaciarni gdzie z przyjemnością oddaliśmy się degustacji wszystkich trzech gatunków tego naparu. Degustacja została zwieńczona zakupem 3 torebek, której zawartość zaparzyliśmy sobie w domu po powrocie jednak nie smakowały już tak dobrze jak te na miejscu. Czyżby magia miejsca? :-) Z tarasu przy fabryce rozciągał się wspaniały widok na okolicę i całą plantację, której eksplorację postanowiliśmy przeprowadzić samodzielnie. Kiedy tak "buszowaliśmy" wśród herbacianych grządek przez chwilę poczułam się jak na plantacji w Chinach czy Indiach... Na koniec wycieczki postanowiliśmy zboczyc trochę z wyznaczonej trasy i odwiedzić na północy wyspy w Ribeira Grande fabrykę likieru. Trochę pobłądziliśmy w poszukiwaniu tego
"boskiego trunku", ale pomógł nam miejscowy Azorczyk, który zapytany o drogę sam wsiadł w samochód i poprowadził nas do celu. To jeden z wielu przykładów życzliwości i bezinteresowności nie tylko "Azorczyków", ale i innych Portugalczyków. Po krótkiej wycieczce po fabryce zakończonej degustacją kilku rodzajów tego napoju o niemalże niezliczonej ilości smaków (od likieru karmelowego, poprzez kawowy i, rzecz jasna, ananasowy po wodę ognistą "aguardiente") ruszyliśmy w drogę powrotną...    




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz