środa, 18 lipca 2012

"Ananasowe pole rośnie wokół nas..."

















Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i ani się obejrzeliśmy, a już musieliśmy wracać z tego zielonego raju. Za nim jednak wsiedliśmy do samolotu postanowiliśmy skoczyć na jeszcze jedną wycieczkę. Tym razem chcieliśmy zobaczyć jak się uprawia ananasy-jedne z naszych ulubionych owoców. W tym celu skierowaliśmy sie na plantację ananasów położoną na przedmieściach Ponta Delgady w Faia de Baixo. W języku portugalskim istnieją dwa określenia tego królewskiego owocu: Ananas-jest bardziej kwaskowaty, niezbyt duży,ale bardzo aromatyczny i Abacaxi- duży, mocno wydłużony,słodszy, ale mniej aromatyczny. Ananasy, które rosną na Azorach to odmiana Smooth-Cayenne. Od swoich amerykańskich kuzynów różnią się tym, że są drobniejsze,ale jeszcze bardziej soczyste i aromatyczne. O tym przekonaliśmy się na miejscu oddając się prawdziwej ananasowej uczcie. Kiedy przyjechaliśmy na plantację to okazało się, że jesteśmy jedynymi zwiedzającymi i sami sobie zrobilismy rundkę po okolicznych polach, a raczej szklarniach, w których dojrzewały te pyszne owoce. Podobno w pełnym ananasowym rozkwicie było ich na Sao Miguel ok. 40tys. Wszystkie szklarnie pomalowane są na biało gdyż ananasy lubią ciepło, ale nie bezpośrednie słonce. Lubią też dym, dlatego wieczorem wstawia się do szklarnii palące się liście bananowców. A wszystko po to żeby kwitły w tym samym czasie. Szklarnie ustawione są jedna za drugą, w których niczym kapusta, rosną  sobie niepozorne krzaczki ananasów, które najpierw kwitną na czerwono, a potem wyrastają z nich dorodne owoce. W szklarniach panował ukrop dlatego nie zabawiliśmy tam długo. Tym bardziej , że zależało nam na odwiedzeniu jeszcze jednego miejsca, którego nie udało nam się zobaczyć parę dni wcześniej z powodu mgły. A chodziło o bliżniacze jeziorka w Caldeira das Sete Cidades(Kaldera Siedmiu Miast). Na szczęście pogoda dopisała i jescze raz pojechaliśmy zdobywać "punkt widokowy" na szczycie zwany królewskim z racji zapierającego dech widoku na jeziorka. Do Caldeira das Sete Cidades pojechaliśmy jeszcze z jednego powodu, a mianowicie restauracji, w której można było zjeść grillowana ośmiornicę, a której nie odważyłam się zamówić poprzednim razem. Niestety okazało się, że i tym razem ośmiornica przeszła mi koło nosa ponieważ to danie serwują tylko w wekendy, a my byliśmy w czwartek. Na koniec przeszliśmy się jeszcze nad ocean, a stamtąd prosto na samolot do Lizbony gdzie spędziliśmy jeszcze dwa dni.

2 komentarze: