piątek, 24 lutego 2012
czwartek, 23 lutego 2012
Samba de Ovar
Portugalczycy potrafią się bawić o czym przekonaliśmy
się w sobotę podczas parady w Ilhavo, ale był to dopiero przedsmak i niewinny
festyn w porównaniu z fiestą w Ovar, która pokazała nam prawdziwe oblicze
karnawału. Raz w roku, w ostatki to małe miasteczko ogarnia istna karnawałowa gorączka,
która trwa aż do późnych godzin nocnych. Na ulicach bawią się całe pokolenia
Portugalczyków poprzebieranych tak, że można się nabraćJ a główną arterią sunie kolorowy pochód tancerzy
reprezentujący szkoły samby z całej okolicy. Artyści przygotowują się do tego
wydarzenia przez cały rok ćwicząc zawiłe układy choreograficzne i zbierając na
to fundusze od lokalnych władz. Trzeba przyznać, że samba robiła wrażenie i
można było się przez chwilę poczuć jak na karnawale w Rio. Poli najbardziej
podobały się dziewczynki w białych strojach greczynek, a Lence niebieski
balonik, którym się jednak długo nie nacieszyła...My za to mogliśmy nacieszyć
oczy( zwłaszcza Maciek) patrząc na tańczących Portugalczyków ( zwłaszcza Portugalki)
i zatrzymać w kadrze niektóre układy choreograficzneJ (zwłaszcza bioder). Na koniec żeby wyciszyć się po
karnawałowym szaleństwie zaszyliśmy się w małej knajpce, która okazała się(
sądząc po licznych pamiątkach umieszczonych w gablotach) bastionem kibiców
lokalnej drużyny piłkarskiej
niedziela, 19 lutego 2012
„Marsz karnawałowy na modłę portugalską”
Mimo, iż Portugalia nie obchodzi karnawału tak hucznie jak
Brazylia to na pewno dużo się tu dzieje i to przez parę dni. O czym przekonałam
się już w piątek kiedy to przyszłam wcześniej z Leną po Polę by zabrać ją na „
wagary” nad ocean. W przedszkolu zaś ku wielkiej uciesze Leny przywitała nas wesoła
gromadka: Spidermenów, piratów, wróżek ,Pocahontas, Ninje i Pola w stroju… księżniczki
. Tak więc „karnawałowe szaleństwo” rozpoczęliśmy na plaży co prawda nie na
Copacabanie, ale na pewno w rytmie samby. Maciek zrobił nam niespodziankę i dołączył
do nas po pracy. Jednak najważniejszy dzień do którego szykowały się już od
stycznia( stroje szyte na miarę) okoliczne przedszkola(w tym oczywiście
przedszkole Poli) to ostatnia sobota karnawału. W tym dniu małe senne Ilhavo
przeobraziło się w jedną wielką imprezkę, w której królowała samba, a ulice, skwery,
okoliczne place zapełniły się radosną gawiedzią. Wstrzymano ruch samochodowy i
główną ulicą miasteczka ruszył pochód przedszkolaków poprzebieranych w kolorowe
stroje. W tym roku motywem przewodnim były pory roku, a Poli przedszkole
reprezentowało jesień. Na czele barwnego korowodu dumnie kroczyła dyrektorka
przedszkola(ulubienica Poli) również w odpowiednim stroju, za nią „pampersiaki”
przebrane za dynie, a na końcu starszaki jako kolorowe strachy na wróble i
leśne skrzaty. Pochód zamykały bałwanki ( już z innego przedszkola) i bliżej
nieokreślone stworki. Przedszkolanki „nie pozostawały w tyle” za swoimi
podopiecznymi i dzielnie prezentowały się w swoich karnawałowych ubrankach. Lena
też brała udział w pochodzie przebrana za joaninha’ę (biedronkę). My też w
razie „pospolitego ruszenia” mieliśmy w planach karnawałowe stroje( ja
pielęgniarki-wymarzony strój Maćka), a Maciek duchownego ( nie mylić z Duchovnym
z ”Californication”). Rodzicom tym razem darowano tak więc pozostała im rola
obserwatorów i fotografów zarazem. Gapiów i uczestników parady rozgrzewała samba
i inne karnawałowe hiciory, a w powietrzu unosił się zapach cukrowej waty i
pieczonych ciasteczek…
wtorek, 14 lutego 2012
„Vivat Academia, vivant professores!”
Coimbra to miasto, którego korzenie sięgają czasów
starożytnych, a słynny tutejszy uniwersytet był do początku ubiegłego stulecia
jedynym uniwersytetem w Portugalii. I nadal mimo iż powstały nowe uczelnie co
roku tysiące studentów przyjeżdża do tego miasta by kultywować lokalne zwyczaje
i oddać duszę we władanie fado. Może dlatego Coimbra mimo „sędziwego” wieku
zachowuje młodzieńczą świeżość. My też postanowiliśmy poczuć magię tego miejsca
i poszukać śladów przeszłości w tym niezwykłym mieście. Zwiedzanie
rozpoczęliśmy od „przystanku” na kawę w jednej z uroczych kawiarni nad rzeką Mondego,
a dziewczynki od dokarmienia tutejszej fauny - kaczek i mew - biszkoptami.
Potem Pola „zaliczyła” standardowo plac zabaw i ruszyliśmy na „podbój Coimbry”.
I tak wspinając się pod górę zajrzeliśmy do XII-wiecznej Se Velha(stara
katedra) z pięknym misternie złoconym ołtarzem, a potem dalej wąskimi uliczkami
aż do Universidade Velha(Stary Uniwersytet), który jest podobno najbardziej
oddanym strażnikiem barwnej przeszłości Coimbry, o czym mogliśmy się przekonać
oglądając piękne uniwersyteckie budynki, a wśród nich barokową bibliotekę
zapełnioną od góry po sufit starodrukami. W powietrzu unosił się zapach
stęchlizny i upływającego czasu… dlatego nie zabawiliśmy tam długo. Wracając
minęliśmy grupkę studentów w tradycyjnych czarnych pelerynach przypominających
wielkie nietoperze. Niestety nie śpiewali fado(podobno to domena studentów),
ale coś co w wolnym tłumaczeniu może znaczyć „do boju, do boju nie poddamy
się”. My poddaliśmy się po paru godzinach zwiedzania i daliśmy się „skusić” na
kawę do miejsca polecanego przez przewodnik tzn. kawiarni(Cafe Santa Cruz) mieszczącej
się w budynkach klasztornych. Po lekkim posiłku(tosty, kawa, sok pomarańczowy) i
słonym rachunku ruszyliśmy tym razem na poszukiwanie parkingu i samochodu. Udany
dzień zakończyliśmy pyszną kolacją( węgorz w potrawce z ziemniakami), którą
zamówiliśmy już w lokalnej knajpce w Ilhavo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)