"Tam Cyntra w rajskim rozsiadła się gaju.Śród labiryntu parowów i wzgórzy"-tak o Sintrze w "Wędrówkach Childe Harolda" pisał Lord Byron, który zakochał się w tym miasteczku do tego stopnia, że porównywał ją do Pól Elizejskich. Było to tym ciekawsze, że rzadko pozytywnie wyrażał się o miastach i mieszkańcach Portugalii. Nam, chociaż w Sintrze spędziliśmy zaledwie parę godzin. również bardzo spodobało się to miasteczko położone wśród malowniczych wzgórz i bujnych ogrodów pełnych okazałych wilii i pałaców. Sintra kiedyś stanowiła letnią siedzibę portugalskich monarchów i panujących przed nimi mauretańskich możnowładców obecnie swym pięknem zachwyca turystów z całego świata w myśl starego hiszpańskiego przysłowia "Zwiedzać świat omijając Sintrę to jak krążyć po omacku". My pierwsze kroki po przybyciu na miejsce skierowaliśmy do Palacio Nacional de Sintra czyli letniej rezydencji uprzednich władców. Ten okazały budynek istniał już prawdopodobnie za panowania Maurów, obecnie mieści się w nim muzeum, a latem obywa się w nim Sintra Music Festival. Aby dostać się do pałacowych wnętrz najpierw musieliśmy pokonać szerokie schody z których doskonale widać dziedziniec a w oddali na wzgórzu zarysy tajemniczego zamczyska. Wśród pałacowych komnat najbardziej podobała się nam ogromna "Sala dos Cisnes" gdzie z sufitów spoglądały na nas łabędzie i "Sala das Pegas", w której sufit pomalowano w sroki trzymające w dziobach napis "Por bem", co znaczy "dla (wyższego)dobra".Tak podobno powiedział Jan I przyłapany przez małżonkę na miłosnym "tete-a-tete" z jedną z dam dworu. Poza tym jak zwykle udokumentowaliśmy "na kliszy" fotograficznej piękne azulezos. Naszą uwagę zwróciła jeszcze kuchnia, w której to dach zwęża się stożkowato w ogromne kominy. Zanim wsiedliśmy do samochodu pokręciliśmy się jeszcze po Starym mieście Sintra -Vila wśród wijących się wąskich uliczek pełnych małych kawiarenek i restauracyjek. Nie omieszkaliśmy, rzecz jasna, zajrzeć również do baru, w którym bywał podobno sam Lord Byron - tak przynajmniej głosił szyld nad wejściem do tego miejsca. Na koniec dziewczyny namówiły nas na wizytę w "Museu do Brinquendo", w którym to mieści się prywatna kolekcja zabawek i mieliśmy je "z głowy" na dobrą godzinę. Chociaż muszę przyznać, że i nas pochłonął ten zabawkowy świat, w którym to najstarsze eksponaty liczą 3tys. lat i pochodzą z Egiptu. Poli najbardziej podobała się kolekcja lalek Barbie od lat 60-tych do tych współczesnych, a Lence drewniane tramwaje i pociągi oraz pochodzące z lat 30-tych zabawki plażowe-pięknie malowane wiaderka czy metalowe rybki. Z żalem opuszczaliśmy to miejsce, ale czekała nas jeszcze parogodzinna podróż do Algarve.
niedziela, 28 lipca 2013
czwartek, 25 lipca 2013
Na dzikiej plaży
Latem Costa Nova i Praia de Barra położone nad samym oceanem przeżywają prawdziwe oblężenie, szczególnie w weekendy trudno znaleźć dobrą miejscówkę na plaży. Dlatego wraz z naszymi polsko-portugalskimi przyjaciółmi postanowiliśmy uciec z tej turystycznej wieży Babel i poszukać spokojniejszego miejsca. Wybraliśmy się do Sao Jacinto, czyli położonego po północnej stronie laguny rezerwatu z dziką plażą. W przeciwieñstwie do swoich "gwarnych sąsiadów" Sao Jacinto nie jest kurortem- to raczej mały port z kilkoma małymi kafejkami i restauracjami. I trzeba też więcej wysiłku żeby się tu dostać - my wybraliśmy przeprawę promową, ale można też złapać "taxi ria"(wodna taksówka) albo dojechać samochodem, ale wtedy trzeba znacznie nadłożyć drogi. Kiedy dotarliśmy na wydmową plażę oddaloną ok.20 min. spacerem od portu i zobaczyliśmy te nieprzeniknione połacie białego piasku, wzburzone fale oceanu, a z drugiej strony sosnowy las to wiedzieliśmy, że warto było zaryzykować tą "wyprawę" z dzieciakami. Część plaży i wdzierający się na nią sosnowy las wraz z inną roślinnością zostały włączone do Reserva Natural das Dunas de Sao Jacinto, w którym to żyje ponad 100 gatunków ptaków. Podobno warto wybrać się tam na rowerach i pojeździć ścieżkami wśród traw i sadzawek otoczonych tajemniczą mgiełką. Wracając do portu zahaczyliśmy jeszcze o basen, który był tak schowany, że chyba tylko miejscowi wiedzą o jego istnieniu, ale dzięki temu nie mieliśmy problemu z miejscami na trawce jak i w wodzie. Po udanych wodno-słonecznych kąpielach poczuliśmy wilczy głód i udaliśmy się na zasłużony posiłek. Knajpkę niedaleko portu polecili nam nasi niezawodni przyjaciele, którzy już kiedyś byli na Sao Jacinto i przetestowali to miejsce. Po pysznej przystawce i grilowanych sardynkach z winem verde wiedziałam, że był to słuszny wybór.
Nasi amigos |
chwila relaksu:) |
poobiednia sjesta |
poniedziałek, 22 lipca 2013
"Ostatnie tango w Ilhavo..."
Przygotowania do tego baletowego spektaklu, który miał miejsce w Centro Cultural de Ilhavo trwały już od paru miesięcy - najpierw próby, ćwiczenia i jeszcze raz próby, a potem jeszcze przymiarki i poprawki odpowiednich strojów szytych przez krawcową. W końcu, gdy nadszedł ten długo oczekiwany dzień denerwowaliśmy się nie mniej niż nasza "prima balerina", między innymi dlatego, że żaden ze szczegółów spektaklu nie został nam zdradzony. W dniu premiery, rano odbyła się jeszcze próba generalna. Potem krótka wizyta u fryzjera, bo każda mała baletnica musiała mieć upiętego koka. W końcu światła zgasły i kurtyna poszła w górę... Jako pierwsze występowały "laleczki" czyli najmłodsza grupa baletowa, po nich najstarsze dziewczynki, które tańczyły klasyczny balet. A na końcu "aniołki" czyli grupa Poli. Do tego pięknie dobrana muzyka, która towarzyszyła każdej historii rozgrywającej się w tajemniczej scenerii, której przyświecało motto: "Somos todos Anjos caidos do Ceu e este Vida e uma Danca" (Wszyscy jesteśmy upadłymi aniołami a życie jest tańcem). Wszystkie baletnice dały z siebie wszystko, a nad całym przedstawieniem czuwał dobry duch a raczej wróżka czyli professora od baletu, która również brała czynny udział w spektaklu. Na koniec burza braw i gratulacje, balony, kwiaty i uściski, bo naprawdę było to profesjonalne przedsięwzięcie i kawał dobrej roboty. Całe szczęście, że miałam ze sobą zapas chusteczek...
Za kulisami... |
Subskrybuj:
Posty (Atom)