"Festa de Sao João" w Porto należy do tych niezwykłych atrakcji, które w przewodniku określane są jako "must see", o ile jeśli się jest w Portugalii w nocy z 23 na 24 czerwca:). I choć nie szuka się tutaj kwiatu paproci i nie puszcza wianków na rzece ta noc w Porto jest wyjątkowa o czym mogliśmy się przekonać na własnej skórze a nawet głowie...ale wszystko po kolei. Do Porto przyjechaliśmy w "mocnym" składzie tzn. my i rodzice Maćka, którego tato również świętował imieniny w tym dniu. I pierwsze co zobaczyliśmy wychodząc z dworca to kobiety sprzedające jakieś zioła w doniczkach. Okazało się, że był to...manjericos czyli krzaczek bazylii, którego wąchanie w tą jedną noc miało odstraszyć złe moce. Innymi, niezbędnymi "pogańskimi gadżetami", które od razu rzuciły się nam w oczy były plastikowe młotki w różnych rozmiarach, które służą do walenia się po głowie - "na szczęście!". Oczywiście my też żeby nie kusić losu zaopatrzyliśmy się w te "bojowe" akcesoria". Pola wybrała rozmiar XXL i ruszyliśmy dalej. Po drodze mijaliśmy ulicznych artystów i oczywiście innych "młotkowych", z którymi wymienialiśmy się "ciosami szczęścia" i nie muszę dodawać, że największą frajdę miały dziewczynki chociaż my też mieliśmy niezłą zabawę. Przy odrobinie szczęścia można było dostać po głowie kwiatem ozdobnego czosnku, którego powąchanie miało również zwiastować powodzenie w życiu. W miarę jak zapadał zmrok robiło się co raz tłoczniej na ulicach, które dodatkowo otulał dym grillowanych sardynek, które pieczono na każdym rogu. To też znamienny symbol tej wyjątkowej nocy. Im robiło się tłoczniej i gwarniej tym więcej chętnych do wspólnej zabawy a wszystko w rytmie gorącej samby bądź salsy - prawdziwy letni karnawał! Ani się obejrzeliśmy i nas też wszystkich porwano do tańca, bo bawiła się już nie jedna ulica, dzielnica, ale całe Porto. I cały ten kolorowy tłum w rytmie samby zmierzał w stronę rzeki bo tam o godz. 24 miało się odbyć clou programu czyli pokaz sztucznych ogni. My jednak aby się nie pogubić odłączyliśmy się od tego wesołego korowodu i postanowiliśmy poczekać na iluminację na zielonej trawce gdzie już zebrało się dużo osób, a wśród nich spore grupki, które wypuszczały w niebo lampiony. W pewnym momencie całe niebo nad nami było usiane płonącymi lampionami i był to naprawdę bajkowy widok ;). Pola na początku przyłączała się do tych, którzy puszczali lampiony, ale szybko się jej to znudziło i potem polowała na te spadające, którym nie udało się wzbić w niebo. Kiedy wybiła godzina duchów rozpoczął się salwą jak z artylerii niezwykły pokaz sztucznych ogni nad żelaznym mostem Dom Luis. I był to dopiero zwiastun dobrej zabawy, która trwała do samego rana. My ze względu na dziewczynki, które i tak wytrzymały dzielnie do północy zawinęliśmy się po pokazie do domu z przeświadczeniem, że warto było przyjechać na fiesta de Sao João do Porto!.
krzaczki bazylii |
ozdobny czosnek |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz