czwartek, 8 listopada 2012

"Tam gdzie ziemia się kończy,a morze zaczyna..."


















Vasco da Gama po powrocie do kraju z pierwszej morskiej wyprawy do Indii oświadczył: "Somos a gente do mar"(Jesteśmy ludźmi morza"). I chociaż minęło już ponad 500 lat od kiedy portugalscy żeglarze na lekkich karawelach o wysokich dziobach przemierzali glob czyniąc z Portugalii największą potęgę morską na świecie i, mimo iż pokolenie później Portugalia utraciła ten prymat to jednak tradycje żeglarskie, rybołówstwo i miłość do morza przetrwały do naszych czasów. Dzisiejsze traineiras (drewniane kutry) do połowu dorsza, z którego robi się po wysuszeniu słynne bacalhau mają zazwyczaj 10-25m długości. Są zaopatrzone w silniki diesel'a, a te pokonujące duże dystanse wyposażone są w radia i radary. Większość mierzy jednak 12m i trzyma się wód przybrzeżnych Portugalii, które od czasów wejścia do Unii sięgają 320km w głąb Atlantyku (Hiszpania i inne państwa naciskają aby odległość tę zmniejszyć do 20km).
Nam również chyba ze względu na bliskość oceanu udzieliła się ta morska pasja (Maciek już połknął surfingowego bakcyla) i postanowiliśmy zwiedzić taką "pływającą legendę" czyli kuter Santo Andre zadokowany w Ria de Aveiro. Ta wielka(dugość 71 metrów) "łajba" swoją morską przygodę rozpoczęła w latach 40-tych(w 1948 roku wyruszyła w pierwszy rejs po morzach Nowej Funlandii)  i kontynuowała ją pływając po dalekich wodach w poszukiwaniu dorsza do 1997 roku. Obecnie przekształcono ją w stacjonarny obiekt muzealny, który za drobną opłatą udostępniono zwiedzającym. I trzeba przyznać, że mimo iż lata świetności ma już za sobą i trochę nadgryzła ją rdza czasu to trzyma się całkiem nieźle. Pod pokładem pokaźna drewniana ładownia (Pola z Leną miały gdzie biegać), w pełni wyposażona kuchnia (nawet w ekspres do kawy), a kajuty wyglądały tak jakby za chwilę miała się tam pojawić załoga kutra. Właściwie gdyby nie brak silników to statek widmo byłby gotów wyruszyć w kolejny rejs rozpływając się we mgle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz