Tym razem nasz kulinarny szlak przywiódł nas nad sam ocean
do miejscowości Praia de Barra. Niestety aura( zacinający deszcz, wiatr) nie
sprzyjała nam w tych poszukiwaniach dlatego zaszyliśmy się w pierwszej otwartej
restauracji(większość między 15 a 19-tą jest zamknięta) a my byliśmy przed
16-tą. Cztery stoliki na krzyż, barek nie napawało to optymizmem i właściwie
nie liczyliśmy na nic szczególnego, ale byli tam miejscowi i tym się
zasugerowaliśmy. Po za tym mieliśmy ładny widok na latarnie morska-podobno
największa na Półwyspie Iberyjskim i na plac zabaw, na który czyhała Pola. I
tak na przystawkę zamówiliśmy Salada do Marisco czyli sałatkę z owocami morza
udekorowaną ostrygą. Potem sopa de legumes(zupa a’la polski kapuśniak, ale bez
smaku). A jako danie główne ja pieczoną doradę z gotowanymi ziemniakami, a
Maciek Prato do Dia (czyli danie dnia) w składzie: grillowane mięso z jajkiem
sadzonym, frytkami i sałatą, a dla Polci gambas (czyli tygrysie krewetki). A na
deser meia de leite (kawa z mlekiem) a Maciek um cafe cheio (czyli espresso z
wiekszą ilością wody). Jak na tak niepozorną knajpkę jedzenie b.smaczne i do
tego jeszcze ładnie podane. Co widać na załączonych fotkachJ.
żarcie wygląda zajebiście! przyrzuciłbym takiego płetfala z rusztu! do tego tego psiara vino verde i wszystkie smutki odlatują a ja zasypiam snem sprawiedliwego z widokiem mega fallicznej latarni przed oczyma mymi...
OdpowiedzUsuńdobranoc
Oj, no, krewety wyglądają pysznie...
OdpowiedzUsuń